Czy zagraniczny junior wzmocni PGE Ekstraligę? [#2 Potrzeba matką zmian]
Żużlowi myśliciele zwracają uwagę, że nazwa „najlepsza żużlowa liga świata” wskazuje na to, że będą startować najlepsi zawodnicy. Widzą w tym sprzeczność, ponieważ dwa miejsca w składzie są zarezerwowane dla polskich juniorów. Według nich obniża to wartość marketingową PGE Ekstraligi, ponieważ drugi junior często jest tylko tłem dla rywali. Z drugiej strony konfliktu są obrońcy polskiego systemu szkolenia, którzy mówią, żeby przypadkiem nie marnować świetnego systemu polskiej myśli szkoleniowej. Czy potrzebujemy miejsca dla zagranicznego juniora w najwyższej klasie rozgrywkowej? Na to pytanie próbuję odpowiedzieć z żużlowym ekspertem Jackiem Frątczakiem oraz komentatorami Eleven Sports: Marcinem Musiałem i Marcinem Kuźbickim
Po pierwsze – nie szkodzić
Każdy lekarz, zanim rozpocznie pracę, musi przysiąc, że nie będzie szkodził. „Primum non nocere” to jednak myśl, która również przysługuje w innych dziedzinach. W żużlu zdaje się, że również, dlatego władze żużlowe stworzyły potężny system szkoleniowy. Obowiązkowe dwa miejsca w składzie dla juniorów (dobrze, w 2. Lidze Żużlowej tylko jedno), sporo zawodów juniorskich (Drużynowe Mistrzostwa Polski Juniorów, turnieje Zaplecza Kadry Juniorów, Srebrny i Brązowy Kask, MIMP) mają sprawiać, że żużlowe latorośle pięknie wyrosną i będą ubarwiać światowy żużel. Żużlowe kluby już od poziomu pit-bike, miniżużla i klasy 250cc dbają o żyzną glebę dla młodych adeptów żużlowego rzemiosła. Odniósł się do tego nasz ekspert, Jacek Frątczak:
– Moja babcia zawsze powtarzała, że jeśli będziesz mówił prawdę, to nie będziesz miał problemów z pamięcią. Wynika to z bycia konsekwentnym. Uważam, że konsekwencja jest w tej sprawie kluczowa. To oznacza, że jeżeli kilka lat temu postawiono na program szkoleniowy i cały proces oddolny, czyli miniżużel i teraz nawet pit-bike, to on jest stworzony po coś. Z drugiej strony, też uważam, bo jestem przedsiębiorcą od dwudziestu kilka lat, że rynek pewne sprawy reguluje. PGE Ekstraliga jest po to, żeby jeździli w niej najlepsi.
– Tylko tak, jak powiedziałem, jeśli podjęto decyzje, że mówi się „a” i prowadzimy bardzo zaawansowany system szkolenia i wymagamy od klubów takiego, a nie innego podejścia do tematu szkolenia; mało tego, obwarowanego karami, to jak z tym kompatybilny jest pomysł wprowadzenia miejsca dla obcokrajowego juniora? Zastanawiam się, czy przypadkiem to nie są jakieś partykularne interesy (prezesów – przyp. red.), a kluby nie kierują się zasadą pod tytułem „sukces i wynik sportowy jest najważniejszy”. Tak, jak powiedziałem. Konsekwencja.
Z wypowiedzi popularnego „Jacka Falubaz” wynika prosty wniosek. Miejsce dla zagranicznego juniora jest niepotrzebne, ponieważ jest on niespójny z ogromną, polską machiną szkoleniową. Jednak według komentatora Eleven Sports, Marcina Musiała, jej mechanizmy szwankują.
– Polskie władze często broniąc się przed zagranicznym juniorem, używają argumentu o tym, że długo budowano w Polsce system szkolenia. To szlachetne, ale ten system w mojej opinii dotarł do ściany. Nawet w szkółkach, które przeznaczają właściwe nakłady na polskich zawodników, czasem trudno znaleźć dwóch zdolnych chłopaków w danym roczniku i z danego kręgu. Więc system idzie w szkolenie ilości, a nie jakości, bo czasem tej nie da się stworzyć z niczego, a to nie kwestia nakładów. Jeden zagraniczny junior byłby uzupełnieniem do owocu szkolenia, jakim bardzo często jest jeden zdolny adept ze szkółki. – kontruje ekspert stacji telewizyjnej, która transmituje między innymi mecze PGE Ekstraligi.
Moje obserwacje są podobne. Dobitnym przykładem jest sytuacja Moich Bermudów Stali Gorzów z tego sezonu, która od początku nie mogła korzystać najpierw z Oskara Palucha (szesnaście lat skończył w czerwcu), a potem z kontuzjowanego Mateusza Bartkowiaka. Zamiast z nich, trener Stanisław Chomski do składu nominował Oliwiera Ralcewicza (zdobył jeden punkt w pięciu startach, średnia biegowa 0,200), Oskara Hurysza (cztery punkty w siedemnastu startach, średnia biegowa 0,294), a na końcu z Jakuba Stojanowskiego (dwa punkty w siedemnastu startach, średnia biegowa 0,111), którego Stal na gwałt wypożyczyła z Texom Stali Rzeszów.
Dla porównania napiszę, że Mateusz Bartkowiak osiągnął średnią biegopunktową o około trzy razy lepszą od najlepszego z tamtego grona Oskara Hurysza. Liczby mówią same za siebie, ale z kronikarskiego obowiązku napiszę, że zmuszanie do jazdy w najlepszej żużlowej lidze świata chłopców gotowych co najwyżej na poziomie 2. Ligi Żużlowej czy fazy eliminacyjnej Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów nie pomaga nikomu, nawet im samym.
– Proszę zwrócić uwagę, że wchodzą teraz szesnastolatkowie, chociażby z Leszna. Dzisiaj naprawdę nie ma z tym problemów. Co prawda niektóre ośrodki mają problem bogactwa, a niektóre wręcz przeciwnie, nie mniej uważam, że ten program szkoleniowy działa. Mogliśmy mówić o juniorze obcokrajowcu dwa, trzy lata temu, ale nie dzisiaj. – przekonuje dalej Jacek Frątczak. Nie podzielam jednak jego pozytywnego nastawienia, gdyż…
W PGE Ekstralidze powinni jeździć najlepsi.
To zdanie jest najcięższym działem wykorzystywanym przez zwolenników jednego miejsca w składzie dla zagranicznego juniora. Poza pewnymi wyjątkami, przed biegiem bardzo często można założyć, że juniorzy będą rywalizować najwyżej między sobą – o jeden punkt. Czasem zdarza się, że w najwyższej klasie rozgrywkowej biegi juniorskie wyraźnie odstają poziomem od reszty.
– Głównym plusem wprowadzenia zagranicznego juniora byłoby natychmiastowe podniesienie poziomu PGE Ekstraligi. W najlepszej lidze świata powinni jeździć najlepsi juniorzy świata, a obecnie sytuacja wygląda trochę inaczej. Konieczność wystawiania dwóch polskich juniorów przez każdy klub powoduje, że często w bój puszczani są zawodnicy, którzy nie przystają poziomem do swoich kolegów z toru. – opowiada Marcin Kuźbicki, komentator stacji Eleven Sports. Część czytelników ze wzburzeniem zgodnie odpowie: nikt nie powiedział, że zagraniczni juniorzy będą jeździć na najwyższym poziomie! Jacek Frątczak mówi:
– Uważam, w PGE Ekstralidze Francis Gusts czy Tom Brennan byliby tłem. Pewnie by sobie poradzili, ale nie byłby czołowymi zawodnikami. Tu chodzi o starty.
Jestem dosyć daleko od tego osądu. Według mnie, szczególnie Francis Gusts, czołowi zagraniczni juniorzy 2. Ligi Żużlowej byliby na poziomie przynajmniej najsłabszych seniorów ligi. Atrakcyjność wyścigów, ich nieprzewidywalność i ciekawość kibiców skoczyłaby dzięki nim do niewyobrażalnego poziomu.
– Oczywiście nie twierdzę, że zagraniczni juniorzy z miejsca zdobywaliby po kilkanaście punktów w meczu, ale na pewno spisywaliby się lepiej, niż niektórzy Polacy. Przez obecne przepisy sytuacja jest trochę postawiona na głowie – w minionym sezonie czołowi zagraniczni juniorzy, jak Gusts, Salonen czy Brennan jeździli w drugiej lidze, a w Ekstralidze oglądaliśmy przynajmniej kilka nazwisk, których nie powinno w niej być. Efektem tego są nie tylko słabo obsadzone wyścigi młodzieżowe, ale również fakt, że często w późniejszych biegach programowych dla juniorów można w ciemno założyć, kto będzie walczył o zwycięstwo, a kto przyjedzie daleko z tyłu, a chyba nie tego oczekujemy. – popiera moje stanowisko Kuźbicki.
O tym opowiada również Marcin Musiał:
– Praktycznie każda formacja juniorska w ekstralidze może liczyć na jednego przyzwoitego polskiego młodzieżowca. Problem pojawia się z tzw. „doparowym”. Mówimy tu o zawodnikach, którzy nawet w biegu juniorskim przyjeżdżają o jedną prostą za resztą stawki, a w łukach łamią się na trzy razy. Nieoficjalnie sami trenerzy i prezesi przyznają, że nie oczekują od takich juniorów niczego poza dojechaniem do mety, ewentualnie zdobyciem punktów na „trupach”.
–Przykładem niech będzie jeden z ostatnich odcinków serialu Canal+ („To jest Żużel”, premiera 2022 w reż. Tomasza Dryły – przyp. red.), gdy Bartosz Zmarzlik pyta trenera Chomskiego, z którym juniorem jedzie, na co rzuca „to niech mi nie przeszkadza”. I takie to jest szkolenie tych słabszych juniorów – niech nie przeszkadza, na więcej nie liczymy. A to krzywda dla tych młodych zawodników. Nawet zespół na nich nie liczy, łapią złe doświadczenia i to na oczach wypełnionych stadionów. A gdyby nie wstawiać ich na siłę, to mogliby w tym czasie objeżdżać się w niższych ligach i przy mniejszych widowniach, a do ekstraligi wchodzić już pewniejsi siebie.
– Zastąpienie ich jakościowym zagranicznym juniorem przyniesie większy walor sportowy. Nie tylko w biegach juniorskich, ale także w pojedynkach z seniorami. Co swoją drogą, w jakimś małym stopniu, mam mogłoby przynieść oszczędności dla klubów przy szalejących stawkach seniorów. Już tłumaczę – Francist Gusts czy Jan Kvech nie pokonywaliby Bartosza Zmarzlika, ale seniorów średniej klasy jak ostatnio Smektała, Kasprzak czy Walasek mogliby pokonać. – dopowiada ekspert Eleven Sports.
Świadczymy tym chłopakom niedźwiedzią przysługę
Nie każda pomoc pomaga, a koronnym przykładem jest Maksymilian Bogdanowicz. W 2018 roku był on przeciętnym juniorem w 1. Lidze Żużlowej. Legitymował się średnią niespełna 1,4 punktu na bieg. Gdy dostał wymarzoną ofertę z PGE Ekstraligi (a dokładnie Apatora Toruń), nie mógł jej odrzucić. Nie wiedział jednak w jakie bagno się władował. Stracił całkowicie chęć do uprawiania sportu żużlowego i od 31 sierpnia 2021 nie oglądaliśmy go w żadnych, profesjonalnych zawodach. W sezonie 2019 zgromadził 8 punktów, a jego średnia biegopunktowa wynosiła 0,258! Jako że to był sezon, w którym Apator pierwszy raz w historii spadł, stał się niejako symbolem upadku zasłużonego klubu z grodu Kopernika.
– Mam wrażenie, że młodym chłopakom, którzy nie są gotowi na Ekstraligę, często robi się krzywdę, wystawiając ich na taką presję. Wielu z nich więcej zyskałoby na odjechaniu sezonu w 1 czy 2 lidze niż na przyjeżdżaniu daleko za wszystkimi na najwyższym szczeblu. Wystarczy przytoczyć, chociażby przykład Maksymiliana Bogdanowicza, który sam stwierdził, że po roku w Ekstralidze był „wrakiem”. Był żużlowiec – nie ma żużlowca. Być może kariery innych również potoczyłyby się lepiej, gdyby nie zostali rzuceni na tak głęboką wodę, bo jakiś klub desperacko potrzebował polskiego juniora. – mówi Marcin Kuźbicki.
W takim razie, gdzie juniorzy mają jeździć?
Skoro mówiliśmy o potężnym systemie młodzieżowym, to skorzystajmy z jego atutów. Jest ogrom zawodów z cyklu Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów. Na turniejach Zaplecza Kadry Juniorów również pojawiali się zawodnicy, którzy nie łapali się do podstawowych składów. Zróbmy użytek z Ekstraligi U-24. Kiedy uczymy dziecko pływać, nie wyrzucamy go od razu na środek oceanu, gdzie nie może dotknąć nogami dna. Jest ono pod opieką ratownika, pływa z deską i słucha rad doświadczonego instruktora. A zmuszanie do jazdy w PGE Ekstralidze juniorów tylko, gdyż nie ma innych, jest właśnie takim wyrzuceniem na środek morza. Na dodatek w mocno zawiązanym ciasnym worku.
– Argument o konieczności zdobywania doświadczenia totalnie do mnie nie trafia, bo nie od tego jest PGE Ekstraliga. Szlify powinno się zdobywać w niższych ligach, DMPJ, Ekstralidze U-24 czy za granicą, a nie w najbardziej elitarnych rozgrywkach drużynowych na żużlu. – wskazuje Marcin Kuźbicki.
Zagraniczni juniorzy zabili polskich młodzieżowców w latach 2006-2010?
W nagłówku tego akapitu jest słynna kontra przeciwników miejsca dla zagranicznych juniorów. Mówią oni, że takie przepisy już mieliśmy i do niczego dobrego nie doprowadziły. Moim zdaniem zapominają oni o kontekście. W 2006 roku istniało miejsce nie dla jednego, ale dla dwóch zagranicznych juniorów! To już brzmi niedorzecznie. W tamtych latach też była absurdalna tabela biegowa, która pozwalała na 5 startów jednemu juniorowi, a drugiemu tylko na jeden – w wyścigu juniorskim. Marcin Kuźbicki zauważa, że:
– Wówczas faktycznie wielu zawodników zostało pozbawionych możliwości regularnych startów, co nie pomogło w ich rozwoju. Z drugiej strony, gdy popatrzymy na czołowe nazwiska z tamtego okresu, to możemy dojść do wniosku, że kto miał się przebić – i tak to zrobił. Zengocie, Janowskiemu, Dudkowi, Jamrogowi czy Przemkowi Pawlickiemu nie przeszkodziła zagraniczna konkurencja.
–A obecny regulamin, nawet przy wprowadzeniu zagranicznego juniora w Ekstralidze, wciąż gwarantowałby 8 miejsc i co najmniej 3 biegi w meczu dla najlepszych polskich młodzieżowców. A jeżeli jakiś klub i tak wolałby wystawić dwóch „swoich” – znakomicie. Przepis o zagranicznym juniorze uratowałby „tylko” te kluby, które obecnie są zmuszone do wystawiania niegotowych zawodników. Albo potężnego przepłacania narybku z innych miast.
Marcin Musiał dodaje, że:
– Maciej Janowski, Patryk Dudek, Przemysław Pawlicki, Grzegorz Zengota, Tobiasz Musielak, Kacper Gomólski – zaczynali w czasach zagranicznych juniorów. Dla mnie mechanizm jest prosty – rywalizacja – w lidze i o skład – z zagranicznym juniorem najlepszych polskich młodzieżowców w rozwoju nie spowolni, a nawet im pomoże. Przesunie jedynie tych słabszych polskich juniorów do niższych lig, gdzie będą mogli i powinni się szlifować.
Jego wypowiedź otworzyła mi oczy na jeden bardzo ważny aspekt – rywalizacji. Ta kwestia pełni dwie bardzo ważne role dla polskiego żużla: selekcji i motywacji. Zresztą, czy zawodnik, który nie będzie umiał zagryźć zębów i walczyć o skład z zagranicznym seniorem cokolwiek osiągnie?
Absurd regulaminowy polskiego żużla numer 4020
Gdy dowiedziałem się, że sezonie 2022 zagraniczny junior będzie miał swoje miejsce w składzie 2. Ligi żużlowej, oniemiałem. Sporo mówimy o konsekwencji, a na koniec końcu w idealnym miejscu dla początkujących riderów zabieramy im jedno miejsce? Pomyślałem, że to jest skandal. W PGE Ekstralidze istnieją przepisy o obowiązkowym zawodniku U-24 i dwóch polskich juniorach, które powinny znaleźć się na najniższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. Czasami odnoszę wrażenie, że w polskim żużlu wszystko robimy na opak. Podobną reakcję do mojej miał Marcin Musiał:
– Gdy usłyszałem, że zagraniczny junior będzie dopuszczony TYLKO w 2. lidze, to złapałem się za głowę. To dokładnie odwrotnie niż powinno być. W efekcie mieliśmy Francisa Gustsa, który rozniósł te rozgrywki w pył z pozycji juniora, a mógły – na razie jako młodzieżowiec – ścigać się w Ekstralidze. Tym samym on i jemu podobni zabierają miejsca polskim 16-latkom, którzy mogliby się objeżdżać na słabszym poziomie, zanim powalczą o ekstraligę.
Jacek Frątczak w opozycji zwraca uwagę na ważną rzecz:
– Uważam, że ten model, który jest, jest wypadkową wcześniejszych decyzji. Trzeba być konsekwentnym. Uważam, że dla drugiej ligi jest lepiej, że tacy zawodnicy, jak Tom Brennan czy Francis Gusts, są w 2. LŻ i tam są kluczowymi postaciami. To nie ma znaczenia, gdzie jadą, bo tu chodzi o starty. Jest z tego masa korzyści dla drugiej ligi: wyższy poziom sportowy, sponsorów, jest telewizja.
Z perspektywy poziomu marketingowego 2. Ligi Żużlowej, faktycznie jest to lepsze. Mam tylko z tym zasadniczy problem, ponieważ marnujemy w ten sposób o wiele większy potencjał marketingowy PGE Ekstraligi, a przy okazji możemy zmarnować kilka żużlowców, którzy w niższych ligach mieliby bardziej zrównoważony rozwój.
– Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, że formacje młodzieżowe w drugiej lidze bywają silniejsze niż w PGE Ekstralidze, a chyba nie tak to powinno wyglądać. W przypadku dopuszczenia zagranicznych juniorów część polskich zawodników straciłoby miejsce w ekstraligowych składach, ale z pewnością znaleźliby się chętni na ich usługi w niższych ligach. Ostatecznie z ligowych składów wypadliby więc tylko ci, którzy naprawdę nie prezentują jeszcze odpowiedniego poziomu.
–Wystarczy prześledzić wyniki tegorocznej Ekstraligi U-24, żeby przekonać się, kto naprawdę zasługuje na starty w najlepszej lidze świata, a kto powinien się jeszcze poduczyć. Dlatego, moim zdaniem, dopuszczenie jednego miejsca dla zagranicznych juniorów w PGE Ekstralidze byłoby sytuacją win–win–win. Wygrałyby rozgrywki, kluby i sami zawodnicy, w tym, paradoksalnie, również polscy. – wspiera moje stanowisko Marcin Kuźbicki.
Zamiast KSM-em, uzdrówmy finanse klubów zagranicznym juniorem.
Większa konkurencja sprawia, że ceny spadają. Takie są odwieczne prawa rynku. Dobrzy, polscy juniorzy są towarem deficytowym na żużlowym targu, a oni są tego doskonale świadomi. Co jakiś czas słyszymy o horrendalnych kwotach, jakich oczekują czołowi polscy młodzieżowcy, a prezesi płaczą i płacą. A jeśli wpuścić do tej zabawy kilku dodatkowych graczy? Ceny choć trochę spadną. W przeciwieństwie do omawianego przeze mnie we wcześniejszym artykule limitu KSM, miejsce dla zagranicznego juniora sprawi, że pieniędzy będzie się wydawać mniej, a prezesom polskich klubów będzie łatwiej.
– Z powodu niskiej podaży, ceny, które trzeba płacić za polską młodzież, są horrendalne, a wprowadzenie zagranicznej konkurencji przynajmniej trochę uspokoiłoby rynek. Życzę żużlowcom, żeby zarabiali jak najwięcej, ale najpierw niech zasłużą czymś innym, niż tylko metryką. – punktuje Marcin Kuźbicki.
– Jeśli stawka juniora za punkt jest mniejsza niż seniora, a tak powinno być w dobrze poukładanych klubach, te 5 tysięcy dla seniora byłyby bardziej uzasadnione za pokonanie światowej klasy zdolnego zagranicznego juniora, a nie doparowego, który ledwo pokonuje łuki. Jeśli senior tego nie zrobił, to klub oszczędza na wypłacie za punkt, który w gruncie rzeczy i tak mu się nie należał (za pokonanie młodzieżowca, który ledwo dojechał do mety). – wtóruje mu Marcin Musiał.
Czy jest na co czekać?
Absolutnie nie. Nie rozumiem, dlaczego polskie władze tak bardzo wystrzegają się wprowadzenia omawianej przeze mnie nowinki regulaminowej. Spodziewam się, że chodzi o pewnego rodzaju upór. Kiedy pisałem ten artykuł i zbierałem argumenty „za” i „przeciw”, byłem zły na to, w jaki sposób przeprowadza się zmiany w polskim żużlu. W najlepszej żużlowej lidze świata nakazujemy jazdę zawodnikowi do lat 24. i dwóm polskim juniorom, a w tej najniższej robimy coś odwrotnego. Nie widzę w tym żadnej logiki.
Niech ten artykuł będzie apelem do osób decyzyjnych, ekspertów i wszystkich zainteresowanych dobrem polskiego żużla – otwórzcie oczy! Odblokujmy miejsce zagranicznemu juniorowi w PGE Ekstralidze, a tych, którzy uczą się jeździć, wyślijmy do niższych lig. Wszyscy na tym skorzystają: kluby, najlepsi juniorzy z całego świata (w końcu władzom Ekstraligi nie zależy już tylko na polskim żużlu, ale również tym globalnym), ci, którzy się dopiero uczą jeździć i kibice. Zmniejszą się dysproporcje między najlepszymi i najsłabszymi zawodnikami dywizji, wyścigi będą ciekawsze i będzie więcej niespodzianek.
A to przyciąga sponsorów z walizkami pełnymi pieniędzy. Zdejmijmy w końcu opaskę z oczu, bo w końcu wpadniemy po drodze na jakiś słup czy płot i zrobimy sobie krzywdę. A po fakcie, będzie już za późno.
fot.
- Raport z Wysp Brytyjskich: Sezon Premiership zainaugurowany
- Wielkie zainteresowanie turniejem Kryterium Asów w Bydgoszczy!
- W Częstochowie żużlowcy pojadą ku pamięci Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego [ZAPOWIEDŹ]
- Motor Lublin przegrywa w Toruniu. Udany powrót Sajfutdinowa
- Fredrik Lindgren szczerze o obronie tytułu DMP „Będzie ogromna presja!”