Edward Jancarz. „Skończył się żużel, skończyło się życie.”
Autor: Patrycja Kubis
Edward Jancarz. „Skończył się żużel, skończyło się życie.”
Krzaczaste, czarne brwi, burza kruczoczarnych włosów, delikatnie uniesiony kącik ust, tworzący zawadiacki uśmiech, oczy jednak zwykle smutne. Określany jako małomówny, cichy, skromny, zamknięty w sobie. Oddany brat, jednocześnie bardzo samotny, zmęczony sławą człowiek. Król gorzowskiego owalu. Dwukrotny Indywidualny Mistrz Polski, brązowy medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata, Drużynowy Mistrz Świata, siedmiokrotny Drużynowy Mistrz Polski – Edward Jancarz.
W tym roku minęło 32 lat od jego tragicznej śmierci, jednak nie odszedł on w zapomnienie – pamięć o nim żyje we wspomnieniach kibiców, którzy zaciekle śledzili losy Jancarza w trakcie jego 21 letniej kariery oraz słuchali barwnych opowieści na temat jego startów na torze oraz poczynań w życiu prywatnym.
Edward Jancarz urodził się 20 sierpnia 1946 roku w Gorzowie. Pochodził z rodziny, w której był najstarszym wśród rodzeństwa – miał dwie młodsze siostry. W wieku niespełna sześciu lat, ojciec Jancarza – zagorzały kibic ówczesnego fabrycznego klubu Zakładów Mechanicznych – Stali – zabrał go na pierwsze zawody. Młodzik połknął bakcyla w tempie natychmiastowym, czego skutkiem była obecność Antoniego Jancarza z synem na stadionie na wszystkich możliwych rozgrywkach czarnego sportu.
Pierwszym pomysłem na siebie Edwarda nie był jednak wcale żużel, a kolarstwo. W wieku lat dziewięciu przyszły mistrz sam złożył sobie rowerową konstrukcję, wykorzystując do tego znalezione części. Razem z kolegami organizował podwórkowe wyścigi, podczas których wspólnie próbowali brać „żużlowe” zakręty. Myśl o zostaniu kolarzem zakotwiczyła się tak głęboko w głowie chłopca, że nie spoczął, dopóki nie namówił rodziców na zakup używanego roweru wyścigowego. W wieku lat jedenastu każde popołudnie po szkole spędzał na rowerze, trenując kilka godzin dziennie na okolicznych szosach.
Po niespełna roku, za sprawą otrzymanego w prezencie silniczka spalinowego, kolarstwo poszło w odstawkę. Okazało się, że po zamontowaniu silnika do roweru, tworzy on konstrukcję podobną do motocyklu żużlowego. Od tej pory Edward naśladował największe żużlowe sławy na podgorzowskich ulicach.
Gdy młody Jancarz chodził do zawodówki, poprosił rodziców o motocykl. Mimo wielu wyrzeczeń, które kosztowało rodzinę kupno motocykla na raty, Antoni Jancarz ustąpił synowi prezentując mu WFM-kę. Od tej pory młody Eddy zagłębiał tajniki silnika, podglądał swoich idoli na treningach uważniej niż dotychczas, a wszystkie okoliczne wertepy stały się jego królestwem, w którym przyzwyczajał się do spotkań pierwszego stopnia z szorstką nawierzchnią.
Przygodę z używaną Jawą rozpoczął po zakończeniu szkoły, odkładając na nią z pensji ślusarza. Sprzęt podpatrzył u kolegi – Mariana Owczarskiego – za którego namową dwa lata później zgłosił się jako kandydat do szkółki żużlowej. Niestety, ówczesny przyjaciel nie został przyjęty ze względu na problemy ze zdrowiem, a sam Jancarz, chcąc być lojalnym, zrezygnował z tego pomysłu, jednak nie na długo. Już kilka tygodni później zgłosił się ponownie do szkółki, jednakże według trenera było już za późno, aby nadrobić zaległości. Edward nie chciał tracić kolejnego roku i po wielu namowach ze strony ojca i znajomych, trener zgodził się przyjąć chłopaka, pod warunkiem, że prędko dorówna poziomowi kolegów z toru.
Już na pierwszym treningu trener Kazimierz Wiśniewski przecierał oczy ze zdumienia. Edward radził sobie tak, jakby miał za sobą długi trening na torze! Po pierwszej lekcji dostał dyspozycję, żeby nie zmieniać rynsztunku – swoją drogą, sporo przydużego na drobnej budowy chłopaka – i pojechać jeszcze kilka kółek. Trener sam nie dowierzał, na jaki talent trafił.
Na kolejnym treningu zjawił się sam Edmund Migoś, prowadzący pierwszy zespół Stali. Już wtedy podjął on decyzję o tym, żeby Edek trenował zarówno w szkółce żużlowej, jak i z pierwszym zespołem. 19-letni wówczas Jancarz zafundował sobie zatem podwójną dawkę treningu, będącą jednocześnie twardą szkołą charakteru. Półtora miesiąca po rozpoczęciu szkolenia Edek zdobył licencję żużlową, a już siedem dni później zadebiutował w pierwszym meczu ligowym, mierząc się w Gdańsku z tamtejszym Wybrzeżem.
Od tego momentu wszystko nabierało coraz większego tempa, a sukces gonił sukces. Edwardem zachwycali się nie tylko kibice z Polski, ale również z Wielkiej Brytanii. Zasilał tam szeregi londyńskiego Wimbledonu w latach 1977-1982. Postrzegany był jako bardzo utalentowany, pracowity i rzetelny zawodnik. Zawsze był na czas, zawsze dawał z siebie wszystko, a po rozgrywkach godzinami grzebał w sprzęcie. Jego praca została solidnie doceniona i to właśnie tam dorobił się kroci, które ówcześnie pozwalały na prawdziwie dostatnie życie w Polsce. Tak rozpoczęła się błyskawiczna, wielka kariera, która miała swój tragiczny koniec.
W roku 1984 Jancarz, mimo 38 lat w metryce, dalej był w ścisłej czołówce światowego żużla. Pech chciał, że kilka dni przed finałem Drużynowych Mistrzostw Świata, podczas testowego meczu z Włochami, doszło do groźnego wypadku, w wyniku którego Gorzowianin złamał łopatkę, roztrzaskał podstawę czaszki, lekarze zdiagnozowali również wstrząśnienie mózgu i dużego krwiaka w głowie. Karambol był bardzo poważny, jednak Jancarz nie wyobrażał sobie pożegnania z torem. Po wielomiesięcznej pracy Eddiego z rehabilitantami, żużlowiec wrócił do sprawności, która pozwoliła mu ponownie pokonywać wiraże. Z ciężkim sercem podjął jednak decyzję, że jest to czas, aby zakończyć karierę żużlowca.
Edward dalej chciał być blisko swojego środowiska, jednak już nie jako czynny zawodnik. Próbował swoich sił jako trener Stali Gorzów Wielkopolski i KKŻ Krosno, został również szkoleniowcem młodzieżowej kadry Polski. Był dalej blisko żużla, ale miał dużo więcej wolnego czasu, podczas którego zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka. Cztery lata po wypadku zupełnie zrezygnował z funkcji pełnionych w czarnym sporcie.
Niewiele później do historii przeszło również jego pierwsze małżeństwo – żona bardzo próbowała pomóc mu w walce z jego problemem alkoholowym, jednak ostatecznie poddała się. Jeszcze po rozwodzie potrafiła zaprowadzić Eddiego do domu, wyprać jego ubrania, gotować mu. Cierpliwość jednak ma zwykle swoje granice. Prędko w życiu Gorzowianina pojawiła się kolejna kobieta – tym razem taka, która ramię w ramię prowadziła z nim „towarzyski” styl życia. To był początek ostatecznego odcinka drogi w dół.
„Skończył się żużel, skończyło się życie”, zwykł ponoć mawiać Edward Jancarz. Tak też było, po zakończeniu kariery w sporcie, gdy zabrakło w jego życiu pasji, zaczął szybko i konsekwentnie staczać się na dno. Na mieście widywano go zwykle brudnego i pijanego. Odwracał się, udawał, że to nie on. Kompletnie nie dopuszczał do siebie prawdy, wypierał swój problem alkoholowy. Na nic interwencje rodziny, próbującej wysłać go na leczenie odwykowe.
Nie pomógł również system – jako mistrz, Eddy miał swoje przywileje, przez milicję traktowane niemalże jako immunitet. Służby wielokrotnie oddawały mu prawo jazdy zabrane za brawurową jazdę pod wpływem alkoholu, komisja alkoholowa odraczała postępowania. Jancarz po alkoholu przestawał być sobą. Skromny, spokojny, cichy mężczyzna, przeradzał się w kata – wybuchał agresją, rzucał niewybrednymi wyzwiskami, a nawet przedmiotami. Według świadków, w domu Jancarza miały miejsce naprzemiennie libacje i awantury.
Jedna z nich odbyła się podczas balu mistrzów sportu w gorzowskim hotelu Mieszko, w którym pierwotnie mieli wziąć udział Jancarz wraz z małżonką. Według relacji żony i świadków, żużlowiec wrócił do domu bardzo pijany i agresywny, co doprowadziło do ostatniej w historii, najbardziej dramatycznej kłótni pary.
W jednej części miasta karnawał, huczna zabawa i bal, parę ulic dalej alkohol niewylewany za kołnierz i krwawa jatka. Edward Jancarz pożegnał się ze światem 11 stycznia 1992 roku. Zginął tragicznie, zamordowany przez swoją drugą żonę podczas jego alkoholowych ekscesów. Dźgnięty trzydziestocentymetrowym nożem kuchennym w samą tętnicę pachwinową, wykrwawił się zanim na miejsce zdołało przyjechać pogotowie. Sąd skazał Katarzynę Jancarz na 11 lat więzienia, jednak następnie skrócił wyrok do 9 lat. Finalnie skazana spędziła za kratami 4 lata. Według jednych działała w afekcie, według innych doskonale wiedziała, co robi i zrobiła to z premedytacją.
Jeszcze długo po wypadku chodziły głosy, że Edwarda udałoby się uratować, gdyby na miejsca zdarzenia zostałaby wysłana odpowiednia karetka ze sprzętem umożliwiającym ratowanie życia, a nie z jedynie podstawowym wyposażeniem.
Jaka była prawda – tego już się nie dowiemy.
Edward Jancarz, fot ze zbioru Jerzego Michalaka
- Żużel. Pamiętna wymiana zdań na Moto Arenie! Skrzydlewski kontra kibice
- Speedway Kraków pozyskuje lidera! Duńczyk pomoże dobrymi wynikami?
- Unia Leszno organizuje specjalną akcję! W planie również niespodzianka dla kibiców
- Żużel. Jednak nie Rosjanie, a inny zawodnik! To on pojedzie z chorwacką licencją
- Żużel. Zawodnik GKM-u wziął ślub. Australijczyk pochwalił się ważnym wydarzeniem.
Wspaniała historia, wielka pasja i niestety smutny koniec. Poruszające jak sport może stać się sensem życia. Wybitny tekst, bardzo lubię teksty autorki.