Managerzy złem „ligi podwórkowej”
Posiadanie managera, człowieka, który ma nieść pomoc zawodnikowi w ogarnięciu wielu spraw, często również tych związanych z kontraktami, staje się ostatnio co raz bardziej popularne na arenie czarnego sportu. Jednakże czy korzystanie z tego rodzaju pomocy jest wskazane i sprawdza się na każdym etapie kariery?
Zdecydowanie negatywną opinią w temacie managerów na poziomie eWinner 1. Ligi podzielił się z nami, na łomach Magazynu Best Speedway Tv, honorowy prezes drużyny H. Skrzydlewska Orzeł Łódź – Witold Skrzydlewski. Doświadczenie naszego gościa wyraźnie pokazało, iż managerowie często utrudniają współpracę z zawodnikami, a to w jaki sposób kierują ich karierą potrafi pozostawiać wiele do życzenia.
Brak decyzyjności już na początku kariery
Doskonałym przykładem bycia kierowanym jest 23-letni Amerykanin Luke Becker, którego ścieżka kariery jest bardzo skrupulatnie wyznaczana, właśnie przez managera. Zdaniem Witolda Skrzydlewskiego współpraca ta jednak nie prowadzi do niczego dobrego. Jak można bowiem wywnioskować z jego opinii, managerowi młodego żużlowca zdecydowanie bardziej zależy na tym by zgadzały się jego własne finanse, niż na dbaniu o faktyczne potrzeby zawodnika.
– Pan Luke Becker jest bardzo porządny chłopak, ale on nie jest decydentem o sobie, żeby była jasność. Pan Luke Becker powiedział, że idzie do ekstaligowego klubu, bo gdyby nie szedł, to zostaje w naszym klubie. No ale osoba, która decyduje i mi szkoda tego chłopaka jest, no to po prostu go sprzedała gdzieś indziej i my na to nie mieliśmy wpływu.
Jak wynika ze słów honorowego prezesa Orła, managerowie kierują się jedynie poszukiwaniem korzyści i jest to oczywiście naturalne, bo przecież po to w znacznej mierze są. Jednakże czy osobom biorącym na siebie taką odpowiedzialność nie brakuje często rozeznania w świecie czarnego sportu? Rozeznania, które pomogłoby dostrzec naprawdę dużą wartość tego, co można pozyskać na przestrzeni czasu, zamiast wątpliwego „już, natychmiast”.
– Myśmy pomogli my się wypromować, bo żaden klub go nie chciał, to ten cały jego Pan manager wielki, jak to ja mówię za dychę i oczywiście nie omieszkałem mu powiedzieć, co o nim sądzę, zapomniał kto tego chłopaka wziął, bo nikt go nie chciał, by prawdopodobnie nie jeździł na żużlu. Myśmy go wzięli, duża praca Pana Skórnickiego nad nim, to wszystko i wie Pan.
Witold Skrzydlewski zwrócił również uwagę na słaby stopień zainteresowania i zaangażowania w to, co związane jest z pracą żużlowca. Bowiem nie wystarczy jedynie znaleźć klubu, podpisać kontraktu i zgarnąć należnej sobie działki. Skoro zawodnik decyduje się na korzystanie z dodatkowego „wsparcia”, bez wątpienia powinien być on zaopiekowano skrupulatnie pod każdym, wynikającym z uprawianej przez niego dyscypliny, względem.
– On nam zawalił sezon, do połowy sezonu jeździł marnie. Dlaczego? Bo nie miał sprzętu. Dopiero jak zorientował się jego manager, który kasę zgarnął, no to dał mu dopiero sprzęt i chłopak dopiero znowu zaczął jechać.
Pieniądz rządzi światem
Skupieni na wyciągnięciu jak najwyższych stawek managerowie, przy swoim jednoczesnym braku rozeznawania w świecie czarnego sportu, często kierują zawodników po prostu na manowce. Mimo, iż w większości nie jest, to nawet efektem zamierzonego negatywnego działania, tak się po prostu dzieje. Jak słusznie zauważył honorowy prezes łódzkiego Orła zdejmuje, to jednak odpowiedzialność z zawodników za błędne decyzje.
– Chyba, że żużlowcy są niektórzy na tyle nierozgarnięci, a są, to ja wiem, że nadal podpisują kontrakt dodatkowy, mniejszy w klubie, a duży ze sponsorem. (…) Wie Pan ja nie mogę tylko zrozumieć zawodnika: ma płacone, ma wszystko, idzie do innego klubu, do takiego co ma takie słabe tam, że z tym płaceniem jest różnie i on później ma pretensje do wszystkich, a nie do siebie.
Witold Skrzydlewski mocno również odniósł się do kwestii tego jak łatwo, w jego opinii, duże pieniądze i pozycja imponują tym zawodnikom, którzy chcieliby nadać bardziej znaczącego tempa swojej karierze
– Ale proszę Pana on ma mocnego menagera, to dla niego te parę złotych co tu jest w żużlu, to się tu nie liczy. On jeździ tu dla zabawy. Ma menadżera takiego, z takimi pieniędzmi, że Pan ja i jeszcze dziesięciu może pomarzyć.
PRZEGAPIŁEŚ MAGAZYN? NIC STRACONEGO! ODWIEDŹ KANAŁ BEST SPEEDWAY TV NA PLATFORMIE YouTube!
Hit czy kit
Nikogo nie dziwi fakt, że Mistrz Świata, który dodatkowo staje się twarzą wielu znanych firm, korzysta z pomocy managera, by samemu skupić się w głównej mierze na tym co jest dla niego najważniejsze. Mianowicie jeździe i osiąganiu co raz lepszych wyników. Jak jednak wiadomo ostatnimi czasy, korzystanie z tego rodzaju dodatkowej pomocy staje się co raz bardziej popularne na niższym poziomie rozgrywkowym i to nie zależnie od etapu kariery zawodników.
– Bo ja rozumiem, że ktoś jest Panem Zmarzlikiem, bo ten menager musi te reklamy, to, tamto, siamto, bo on zarabia z jazdy na żużlu, ale i z całej tej otoczki. Bo tu się raz ogoli, drugi raz się nie ogoli, tu się tego napije, tu się tym wypachni, tu są pieniądze prawdziwe, nie na tym żużlu. Tam jest potrzebny menager, ale nie w lidze podwórkowej.
Trudno się z tą opinią nie zgodzić, chociażby z racji tego, że owszem, żużlowiec może potrzebować pomocy w ogarnięciu marketingu, ale któż może lepiej od niego wiedzieć, w jakim miejscu i otoczeniu najsłuszniej będzie próbować się rozwijać. Dodatkowo jak dość słusznie, choć w lekko kąśliwych słowach, zauważył honorowy prezes Orła Łódź, pewne działania, na pewnym poziomie niosą za sobą bardzo oczywiste konsekwencje, które bez wątpienia powinny nawet wśród samych zawodników budzić wiele wątpliwości.
– Ja panu powiem jedną rzecz, żużlowiec, który na poziomie pierwszej ligi ma menagera, to jest bardzo bogaty, żeby się ciężko zarobionymi pieniędzmi dzielić. Dlatego jest ubezwłasnowolniony, a wie pan kogo się ubezwłasnowolnia.
Negatywne nastawienie Witolda Skrzydlewskiego wobec funkcji managerów na średnim szczeblu rozgrywkowym jest wyraźnie odczuwalne. Wynika ono bez wątpienia z osobistych niezbyt pozytywnych doświadczeń i prawdopodobnie szybko nie ulegnie poprawie.
– I dzisiaj on już na pewno nie ma nawet dziurawej dętki, bo wszystko wysprzedał i już na pewno o żużlu zapomniał. On po prostu zaplanował skok na kasę. I miał Panią menager! W normalnych czasach jest to ewidentne oszustwo.
Jednakże, czy w tym całym negatywizmie nie przebija się również trochę racjonalizmu? Czy pierwszoligowi zawodnicy, którzy w znacznej większości albo dopiero rozwijają swoją karierę, albo też po prostu powoli „schodzą ze sceny” doprawdy potrzebują, aż takiego dodatkowego wsparcia? A może tego rodzaju działania wynikają, nie tylko z chęci szybkiego wybicia się, ale również z niewystarczająco dobrze rozwiniętej współpracy i komunikacji na linii klub – zawodnik. Bądź może jest to po prostu swego rodzaju trend podłapywany z innych dyscyplin.