„Rozmowy przy kawie z Krzysztofem Cegielskim” – Wysiłek i praca włożona w najdziwniejszy sezon w historii.
Autor: Redakcja
„Rozmowy przy kawie z Krzysztofem Cegielskim” – Wysiłek i praca włożona w najdziwniejszy sezon w historii.
Sebastian Senderowski: Panie Krzysztofie jak Pan ocenia ten niezwykły sezon spowodowany ogólnoświatową pandemią?
Krzysztof Cegielski: Analizując obecną sytuację to myślę, że lepiej nie mogliśmy trafić. Ma oczywiście to związek ze specyfiką dyscypliny, mieliśmy szczęście, że okres letni był lżejszy jeśli chodzi o obostrzenia, dzięki czemu udało się przeprowadzić sezon do końca, co jest bardzo ważne, ponieważ poznaliśmy najważniejsze rozstrzygnięcia. Mamy Mistrza Polski indywidualnie, drużynowo, Mistrza Świata zarówno indywidualnie, jak i zawody Speedway of Nations, mimo różnych kłopotów i trudności to jest bardzo ważne dla dyscypliny, że udało wszystko przeprowadzić w dość sprawny sposób. Myślę, że obecnie byłoby to niemożliwe biorąc pod uwagę inne dyscypliny, ilość zakażeń w drużynach piłkarskich, siatkarskich, koszykarskich. Całe środowisko stanęło na wysokości zadania od władz żużlowych, przez kluby skończywszy na zawodnikach, bo to oni na końcu byli najważniejsi i wykazali się dużą odpowiedzialnością, wszystkim można pogratulować, a nie zapowiadało się tak.
Sebastian Senderowski: Końcówka sezonu była już ciężka, ponowne obostrzenia, Speedway of Nations bez udziału publiczności oraz pora roku, która dawała o sobie znać między innymi podczas przygotowywania torów. Najważniejsze jednak, że cały sezon mamy odjechany. Był to trudny okres dla wszystkich.
Krzysztof Cegielski: Już nie będę wracał to renegocjacji kontraktów, bo tam trzeba było wykazać się wyczuciem sytuacji, byłem po jednej i po drugiej stronie. Jeśli chodzi o początek sezonu to pamiętam, kiedy Zbigniew Boniek był na rozmowie u Premiera Mateusza Morawieckiego i Minister Sportu, tuż po tym spotkaniu odezwałem się z zapytaniem co sądzi o sytuacji żużla biorąc wszystko pod uwagę, będąc świadomy od zawsze, że Zbigniew Boniek dzieli serce dla żużla, więc wiedziałem, że może nam bardzo pomóc i z jego ust padło zdanie, że jest szansa, ale żużel jako dyscyplina musi bardziej się uaktywnić. To był ważny moment, ponieważ musieliśmy sobie uświadomić, że nikt nas łaskawie nie będzie pytał czy nie chcielibyśmy sobie pojeździć na motocyklach, bo były zdecydowanie ważniejsze kwestie w kraju. Zdecydowaliśmy się wyjść z inicjatywą i podłączyliśmy się pod ustalenia piłkarskie i dzięki temu to wszystko ruszyło. Prezesi Stępniewski i Szymański wraz ze swoimi ludźmi zaczęli bardzo intensywnie pracować, sam uczestniczyłem w wielu ustaleniach i wiem ile to kosztowało czasu i wysiłku. Później były bardzo trudne negocjacje z zawodnikami na poziomie ligi i mojej reprezentacji zawodników. Pamiętam, co mówili wtedy zawodnicy i myślę, że gdyby zabrakło trochę wyczucia sytuacji to nie byłoby zgody odgórnej. Nikt dzisiaj już nie pamięta jak to wyglądało, ale to były bardzo trudne tygodnie, dla mnie osobiście niesamowicie wyczerpujące pod każdym względem. Musiałem trochę za zawodników podjąć decyzję, część rozumiała sytuację, ale było wielkie grono zawodników, którzy byli gotowi nie jeździć w tym sezonie. Podjąłem odpowiedzialność, zdecydowałem za zawodników nie patrząc na to, że niektórzy żużlowcy byli wtedy niezadowoleni, natomiast dzisiaj nie znajdziemy wielu, którzy narzekają, że udało się w takich warunkach, biorąc pod uwagę okoliczności przejeździć sezon. W tamtym okresie wielu mówiło, że przeprowadzą się do Szwecji, do innych krajów, tam będą jeździć. Dzisiaj widzimy gdzie bylibyśmy, gdyby faktycznie do tego doszło. Osobiście odczuwam dużą satysfakcję, że udało się to wszystko tak rozsądnie rozegrać, przewidzieć, w dobrym momencie podjąć takie, a nie inne decyzje. Był to trudny sezon, nie każdy jest zachwycony ze swojej dyspozycji, ale głównie możemy mówić o sporcie i to najważniejsze, że jest o czym rozmawiać.
Sebastian Senderowski: Kibice przed sezonem mogli przeczytać, że największe problemy były z kontraktami dwóch zawodników Unii Leszno – Emila Sajfutdinowa i Piotra Pawlickiego. Finalnie jednak doszli oni do porozumienia z klubem a z perspektywy czasu zauważyliśmy, że te perturbacje nie miały najmniejszego wpływu na ich wynik sportowy. Oboje chyba są zadowoleni, że doszli do porozumienia.
Krzysztof Cegielski: Jedne decyzje były odgórne. Kolejne to już były z udziałem żużlowców indywidualnie z klubami. Ja byłem świadomy jak to się odbywa, nie mogłem pozwolić, żeby zderzyć się ze ścianą. Wszyscy byśmy na tym ucierpieli, rozgrywki by nie ruszyły, gdyby wygrała opcja w tamtym czasie większości zawodników. Myślę, że skończyłoby się na wielkiej awanturze i nie byłoby sezonu w Polsce. Dzisiaj mielibyśmy ogromne kłopoty związane z kierunkami sponsorskimi, ligowymi, telewizyjnymi. Ja byłem świadomy, że ostatecznie wszyscy zawodnicy porozumieją się z klubami, bo wiem, że zawsze obu stronom zależy. Wszystko zależało od przyjętej przez klub strategii w rozmowach z zawodnikami. W Sparcie Wrocław, Włókniarzu Częstochowa czy Stali Gorzów odbywały się w warunkach trochę bardziej wyciszonych, a np. w Unii Leszno było dosyć intensywnie (śmiech), energicznie, ale jak widać na koniec sezonu to chyba pomogło tej drużynie. Ja nawet w tamtym czasie wysnułem taką tezę, że władze Unii Leszno robią to celowo, żeby po trzech tytułach z rzędu wykrzesać z zawodników chęć, podjęcia walki o kolejne mistrzostwo i czy to było zamierzone czy nie okazało się skuteczne, a zawodnicy, którzy mieli wtedy najwięcej kłopotów (przyp. red. Emil i Piotr) ogłosili jako pierwsi, że zostają w klubie, więc ostatecznie wszystko rozegrało się pozytywnie, mimo, że nie zapowiadało się na to.
Sebastian Senderowski: Mówił Pan, że nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Ten sezon przyniósł sporo tematów między innymi stany torów w PGE Ekstralidze czy decyzje sędziowskie dotyczące startów. Jak Pan ocenia sytuacje z torami choćby w Grudziądzu, Częstochowie.
Krzysztof Cegielski: (Westchnięcie) Od lat przyglądam się historii torów i od lat mam podobne odczucia i mam wrażenie, że się nie mylę w tej kwestii, bo zbyt wielką wagę głównie prezesi z niektórymi trenerami przykładają do tego, że torem możemy nadrobić braki w formie, przygotowaniu. Zazwyczaj to się źle kończy. Ja ostrzegałem nasze władze w tym sezonie w momencie, kiedy rezygnujemy z dokładniejszych kontroli to od początku sezonu możemy liczyć się z tym, że tory będą przygotowywane źle. O ile jeżeli chodzi o widowiska to można na to przymykać oko, ale jeśli chodzi o bezpieczeństwo to musimy reagować. Oczywiste jest to, że czym bliżej rozstrzygnięć – play-offy, medale to dziwnie się składa, że zawsze dosyć dużo deszczu pada, przez co tory stają się bardzo wymagające. To się powtarza od lat i w tym roku nic się nie zmieniło. Trzeba pamiętać, że to działa na niekorzyść klubu, bo każdy wie jak to się skończy. Możemy się spodziewać, że od przyszłego sezonu kontrole na torach przez komisarzy nie będą kilka godzin przed meczem, w dniu zawodów, tylko już kilka dni przed zawodami, więc odpowiedzialni za przygotowanie torów prowokują takie sytuacje i dojdziemy do takiego momentu, że te tory będą przygotowywane przez komisarzy, nie ratowane w ostatnim momencie, żeby mecz w ogóle się odbył, tylko będą przygotowywane od podstaw. Myślę, że jak ktoś spokojnie popatrzy na tory ekstraligowe, które obserwowaliśmy w tym roku oraz na tory pierwszoligowe to zauważy, że na tych drugich zawody były bardziej emocjonujące, z tego powodu, że takie były decyzje, ludzi którzy uważali, że torem mogą zwyciężyć przeciwników. To może być chwilowe zwycięstwo, ale na dłuższą metę oceniając bezstronnie poszczególne przygotowanie torów myślę, że to nikomu nie pomaga. Kibice nie oglądają fajnych widowisk, dochodzi do tego masa wypadków i kontuzji to chyba nikomu się to nie podoba. Każdy zarządzający bierze odpowiedzialność za zdrowie zawodników. Zawody powinny być bezpieczne, a po drugie dobrze jak są atrakcyjne. W takich czasach żyjemy, że wiemy jak tor przygotować, żeby były widowiska promujące dyscyplinę, tak jak widzieliśmy choćby w meczach finałowych, piękne dwa spektakle, do tego musimy dążyć i tak będzie. To jest nieuniknione i postanowione, że coraz częściej będziemy oglądać takie właśnie mecze od początku sezonu, poza tym będzie mniej meczów odwołanych, bo to też był duży problem w tym roku. Uważam, że tory nie były przygotowane pod opady deszczu i kilka meczów zostało niepotrzebnie odwołanych, ponieważ nikt nie dopilnował, aby cały tor był odpowiednio przygotowany pod taką pogodę, która była oczywista i okazywało się, że prosta startowa jest bardzo mocno zbronowana i nie da się jeździć, mimo tego, że deszcz nie pada, ponieważ jest zbyt duże błoto. Tego typu sytuacje będą pilnowane od przyszłego roku i kibice nie będą musieli odchodzić z kwitkiem ze stadionów tak często jak to miało miejsce w tym roku.
Sebastian Senderowski: Doskonale to znam to uczucie. W tym sezonie byłem już w drodze na mecz Włókniarza Częstochowa ze Stalą Gorzów i dostaję powiadomienie z aplikacji PGE Ekstraligi, że mecz został odwołany. Moim zdaniem kluby kombinują z torami, aby zapewnić sobie jak największy atut własnego toru. Analizując sytuację torową Unii Leszno to kiedyś tamtejszy owal miał dużo dziur i nierówności, ale obecnie ten tor jest naprawdę dobry w porównaniu z innymi w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nie ma na nim dużo groźnych upadków, a na pewno one nie wynikają ze złego stanu nawierzchni. Ponadto klub potrafi jak nikt inny zadbać o jego atut dla miejscowych zawodników, co odzwierciedlają zawody ligowe na stadionie im. Alfreda Smoczyka.
Krzysztof Cegielski: Ja pamiętam szczególnie 2010 rok, kiedy w Lesznie jeździł Janusz Kołodziej. Doskonale pamiętam jak w momencie wygrywania wyścigu wjeżdżał na metę, a przyjezdni dopiero rozpoczynali ostatnie okrążenie, tego nie dało się oglądać. Różnica między zawodnikami wynosiła co najmniej 50 metrów, drużyna też wtedy zdobyła Mistrza Polski, ale myślę, że kibice w Lesznie wolą obecne ściganie. Ja z tym walczę od lat, próbuję to wszystkim tłumaczyć, większość osób to rozumie, że atut własnego toru nie polega tylko na tym, żeby zrobić dziury i gumę na torze, tylko można przygotować zespół na normalnym torze, który jest bezpieczny. Zawodnicy wolą na takim owalu jeździć niż tylko złapać oddech na starcie i wypuścić powietrze na mecie, bo jest takie napięcie mięśni, że tylko walczy się z torem i motocyklem. Nie mówiłbym tak, gdybym nie widział różnić pomiędzy takimi meczami. A co najśmieszniejsze nieraz widzimy mecz w niedzielę na torze, na którym nie da się wyprzedzać, a w środę podczas zawodów dla juniorów na tym samym torze, kiedy jest przygotowany pod fajnie ściganie. Młodzieżowcy robią taki spektakl, że aż chce się to oglądać. Ja pamiętam te wszystkie bajki opowiadane przez prezesów, trenerów, że na torze jest taka geometria, że nie da rady się ścigać i nawet jeżdżono do Anglii mierzyć tamtejsze tory, jak to robić, żeby było dobre ściganie (śmiech), a wystarczyło przyjść w środę na ten sam tor i zobaczyć piękne wyścigi. Ja się zastanawiam dlaczego jest taka tendencja, że czasami trenerzy, którzy byli zawodnikami i nie do końca sobie radzili na trudnych torach przygotowują zawodnikom takie tory, że sami nigdy w życiu na takich nie chcieliby jeździć, ponieważ nie poradziliby sobie i zastanawiam się z czego to wynika? Jakaś forma zemsty? Czy podskórnej radości, że ja się męczyłem, nie umiałem to wy też się męczcie? Nie wiem. Naprawdę trudno mi znaleźć odpowiedź na to pytanie ale tak się dzieje czasami od dawna.
Sebastian Senderowski: To było widać w tym sezonie w Rybniku w meczu przeciwko grudziądzanom. Tor został bardziej przygotowany, żeby zrobić na złość gościom niż ułatwić sprawę gospodarzom. Miejscowi zawodnicy w ogóle nie potrafili się na nim odnaleźć a to był kluczowy mecz w kontekście walki o utrzymanie.
Krzysztof Cegielski: Tak, ja pamiętam ten mecz. Przed spotkaniem pomyślałem sobie, że jeżeli ROW chce to wygrać to musi zrobić taki beton jak zrobili na mecz z Gorzowem, albo jeszcze większy. Mają drużynę słabszą, a żyjemy w czasach, kiedy nie powinno się robić torów niebezpiecznych, więc musieli zrobić jakoś skrajnie ten tor i wydawało mi się, że zrobią bardzo twardy, żeby zaskoczyć gości, a właściwie zrobiono tor pod gości. On nie był niebezpieczny, on był szybki, mało atrakcyjny do oglądania, ale bez dziur, kolein, ale mając naprzeciwko Artioma Łagutę i spółkę to ciężko sobie można było wyobrazić inny wynik. Jeżeli rozmawiamy już o Rybniku to myślę, że tymi kwestiami torowymi sobie zaszkodzono, pomijając skład, który był to myślę, że trzymanie się jednej linii, tak jak to było podczas zwycięstwa ze Stalą Gorzów mogłoby przynieść pozytywny wynik z niektórymi rywalami i dostarczyliby więcej radości swoim kibicom. Być może ośrodków decyzyjnych jest zbyt wiele, raz trener decydował o torze, raz prezes, a jeszcze innym razem zawodnicy. Myślę, że w Rybniku nie zrobiono wszystkiego, aby z tej drużyny wyciągnąć maksimum.
Sebastian Senderowski: Ostatni mecz ze Spartą Wrocław, kiedy już jechali o nic pokazał, że potrafią walczyć, do pewnego momentu jechali jak równy z równym z drużyną, która zajęła miejsce na podium.
Krzysztof Cegielski: I proszę sobie przypomnieć jaki wtedy był tor. Bardzo twardy, równy, dobry do ścigania i gdyby jeździli na takim torze cały sezon to działaliby bardziej automatycznie i myślę, że o wiele więcej narobiliby zamieszania w tej lidze niż zrobili.
To koniec pierwszej części „Rozmowy przy kawie z Krzysztofem Cegielskim”. Już niebawem zapraszamy na drugą odsłonę, w której poruszyliśmy temat dopingu technologicznego oraz sprawę Maksyma Drabika.
fot. Sonia Kaps
- „Wiara była dzisiaj w nas” – Motor Lublin odrobił stratę do Apatora
- Emil Sajfutdinow z szokującym wyznaniem po meczu w Lublinie! „Chciałem zakończyć sezon”
- Kwalifikacje w Vojens. Robert Lambert najlepszy, Zmarzlik w czołówce
- Klasyfikacja Speedway Grand Prix. Zmarzlik na autostradzie do piątego mistrzostwa. Medale już rozdane?
- Jakub Miśkowiak wcale nie musi zostać. Stal zastanawia się, czy jest wart pieniędzy