Włókniarz Częstochowa – ogromne rozczarowanie prawie zakończone sensacyjnym spadkiem

Spis treści
Włókniarz Częstochowa – ogromne rozczarowanie prawie zakończone sensacyjnym spadkiem
Po ubiegłorocznym rozczarowaniu zdawało się, że gorzej w Częstochowie być nie może. Może i skład Krono-Plast Włókniarza na rok 2024 nie powalał na kolana, ale awans do fazy play-off wydawał się formalnością. Jak się okazało, w tle klasycznych już częstochowskich utarczek i przepychanek w parku maszyn nawet tego celu nie udało się osiągnąć. A i tak kibice Włókniarza mogą być w miarę kontent, gdyż biało-zielonym do końca kampanii groził spadek do Metalkas 2. Ekstraligi. Szokuje to szczególnie, kiedy spojrzymy na to, że Włókniarza w przeciwieństwie do innych ekip w elicie omijały kontuzje. Jak to mówi klasyk: jak do tego doszło? Nie wiem.
Skład bez rewolucji
Przed sezonem włodarze z Częstochowy nie wykonali wielkiej rewolucji. Wymiana miała miejsce tylko na pozycji zawodnika U-24. Po siedmiu latach drużynę spod Jasnej Góry opuścił Jakub Miśkowiak. Choć sympatycy biało-zielonych mieli do niego kilka zarzutów, pod koniec sezonu popularny Misiek ciągnął Włókniarza za uszy. Stąd zastąpienie go 24-letnim Madsem Hansenem wydawało się zmianą in minus. Bardziej hucznie zapowiadano sprowadzenie Janusza Ślączki, który miał poukładać szatnię od nowa. Wszyscy wszak pamiętają ubiegłoroczne ekscesy w parku maszyn, tak ochoczo ukazywane przez Canal+ w Kuchni Meczu. Jak dobrze sięgamy pamięcią – choć nieoficjalnie – poprzedni szkoleniowiec Lech Kędziora był uważany za winowajcę niepowodzenia w roku 2023, a lekiem na całe zło miał zostać właśnie były trener GKM-u. Ponadto Ślączka miał sprawić, że częstochowski owal w końcu zacznie sprzyjać miejscowemu klubowi, bo brak atutu domowego toru był pod Jasną Górą szczególnie widoczny.
Od początku brakowało domowych zwycięstw
Włókniarz sezon rozpoczął od smaku goryczy. Wygrana na terenie Fogo Unii Leszno przed meczem wydawała się formalnością. Leszczynianie przecież byli typowani bardziej jako kandydat do spadku, aniżeli walki o najwyższe cele. Jak pokazała jednak praktyka częstochowianie ulegli jednak na leszczyńskiej ziemi 47-43. Mecz rozstrzygnął się w ostatnim biegu, a wynik w zasadzie był praktycznie ustawiony po upadku Mikkela Michelsena w ostatnim biegu.
Przed drugim meczem Lwy zmieniły również sponsora tytularnego. Krono-Plast zastąpił na tym miejscu spółkę Tauron, o czym w mediach przebąkiwało się od jakiegoś czasu. I tak z nowym członem w nazwie Włókniarze przystąpili do meczu w Gorzowie. Drugi wyjazd skończył się drugą porażką w sezonie, choć w miarę dobrym stosunku 42-48. Wynik ten dawał całkiem duże nadzieje na bonus.
W Częstochowie strach zagościł dopiero po trzecim meczu. Włókniarz w końcu mógł zmierzyć się na domowym torze i to przeciwko nie byle komu. Na Krono-Plast Arenę przybył kandydat do mistrzostwa Betard Sparta Wrocław. Lwy dominowały znaczną część meczu tylko po to, żeby przegrać 3 ostatnie wyścigi wynikami 1-5, co poskutkowało remisem w całej imprezie. Z ust kibiców biało-zielonych padały słowa znane ze sławnej publikacji jednej z wiodących redakcji po meczu biało-czerwonych na Mistrzostwach Świata w Niemczech. Wtedy też zaczęli sobie zadawać pytania, czy ten sezon nie będzie kolejną katastrofą w wykonaniu ich pupili.
A te pytania nasiliły się, kiedy po czterech kolejkach znalazł się w niezbyt licznej, ale jednak strefie spadkowej. Cztery mecze – 0 zwycięstw, to naprawdę budziło wyobraźnię sympatyków Lwów. Niektórzy wtedy nawet zaczęli planować na następną kampanię wyjazdy do Łodzi czy Ostrowa. Ich zapał do doświadczania rozgrywek Metalkas 2. Ekstraligi na własnej skórze został jednak zgaszony pod koniec pierwszej rundy. Trzy następne mecze skończyły się zwycięstwami i to nie byle jakimi. Włókniarze zaczęli prężyć muskuły po wygranym meczu z KS Apatorem Toruń. Wynik 50-40 na domowym torze to był pewien sygnał, że niebo nad głowami częstochowskich zawodników zaczyna się w końcu przejaśniać.
I faktycznie upragnione słońce w świętym mieście na chwile się pojawiło. Okazała wygrana na owalu beniaminka 52-37 i pewna, domowa victoria z grudziądzkimi mebelkami Gołębiami 51-39 dawała spore nadzieje na upragniony sukces. Budzili się wszyscy seniorzy Włókniarza, poza stabilnymi w swoich występach Leonowi Madsenami i Mikkelowi Michelsenowi. W kontekście pierwszego z Duńczyków była to informacja korzystna, gdyż Madsen był cały sezon czołową postacią Medalików. W kontekście Michelsena jednak było mniej ciekawie, gdyż on praktycznie cały czas dawał ciała, o czym sam mówił. Chociaż i drugi z papierowych liderów biało-zielonych czasem jechał faktycznie na swoim poziomie, jak na przykład przeciwko wspomnianym Grudziądzanom.
Miłym akcentem również odznaczył się Mads Hansen. Od niego spodziewano się najmniej, a jechał na poziomie przewyższającym oczekiwania. Aż szkoda, że Janusz Ślączka nie dawał mu więcej szans, zmieniając go tylko, kiedy nadarzała się okazja, co zresztą nie uciekało uwadze częstochowskim krytykom.
Musieli drżeć o utrzymanie
Druga runda jednak udowodniła, że jakiekolwiek nadzieje wobec Włókniarza były w najlepszym wypadku płonne. Choć druga runda dla ludzi z grodu Częstocha rozpoczęła się niewinnie. Lwy rozpoczęły ją od wygranej u siebie z Lesznem 47-43, więc bez punktu bonusowego. Ktoś niezorientowany w temacie stwierdziłby, że wszystko w porządku, bo przecież gospodarze zwyciężyli, ale bardziej wtajemniczeni rozpatrywali ten wynik i tak jako klęskę. A wszystko przez nikczemnych, leszczyńskich Australijczyków. Unia przez kontuzje Kołodzieja musiała sięgnąć po nieznanego w Polsce Bena Cooka. A ten wprowadził rywali w osłupienie, bo do żużlowej elity wszedł z wysokiego C. Nie tylko on oczywiście pogrążał rywali na ich terenie, bo również zaskakiwał Keynan Rew. A potem było już tylko gorzej.
Włókniarz przegrał wysoko we Wrocławiu, a potem poległ u siebie z Gorzowem. Języczkiem u wagi rywalizacji ze Stalą było podwójne wykluczenie w jednym biegu Mikkela Michelsena i Maksyma Drabika. Przy podwójnym prowadzeniu Lwów sędzia przerwał wyścig, dopatrując się falstartu Jakuba Stojanowskiego. Wtem niemal od razu uruchomił czas jednej minuty, a częstochowianie spóźnili się na powtórkę. Częstochowscy kibice wtedy szukali sprawiedliwości, chóralnie wygłaszając typowe dla naszych krajan w stanie silnego wzburzenia wyrazy wulgarne. To jedyne wydarzenie, które z tamtego meczu zapamiętamy.
Na kolejny punkt Włókniarze musieli czekać aż do 12. rundy. Co prawda w Toruniu i tak ulegli, ale wynik 41-49 i tak dał punkt bonusowy. To był kolejny mecz, który zapamiętamy nie z niesamowitego, sportowego widowiska, ale wydarzeń pobocznych. A dokładnie z ciosu wymierzonemu Leonowi Madsenowi przez mechanika Mikkela Michelsena. Choć na początku wszyscy myśleli, że to sam Michelsen uderzył zespołowego partnera (z wiadomych względów nie użyłem słowa „kolega”). Wszystko przez relację obecnego wtedy w parku maszyn dziennikarza Canal+ – Łukasza Benza.
Pozostały więc dwa ostatnie mecze sezonu. Teoretycznie ze słabszymi rywalami, ale waga była ogromna. Bohaterowie tej opowieści nie mieli zapewnionego ni utrzymania, ni awansu do play-off. Na pierwszy ogień przyszedł rozegrane w warunkach niemalże basenowych spotkanie z NovyHotel Falubazem Zieloną Górą. Basenowych, bo w popularnej „Czewie” padało na tyle, że zawodnicy mieli problem z utrzymaniem się na motocyklu. Na próbie toru upadł też Leon Madsen. Sędzia jednak był nieugięty i kazał mecz pojechać. I mało brakło, a Włókniarz by przegrał. Przed wyścigami zawodników nominowanych goście wygrywali sześcioma punktami, a widmo spadku do Częstochowy zaglądało coraz mocniej. Pomógł w tym najpierw Piotr Pawlicki, który nie utrzymał krawężnika na prowadzeniu w biegu 14., co pozwoliło wygrać wyścig gospodarzom 4-2, a potem podwójna wygrana Woryny i Madsena. Mecz został zakończony, można by powiedzieć przedwcześnie, gdyż na trzecim okrążeniu upadł Rasmus Jensen. Sędzia uznał, że upadł on specjalnie, więc wlepił mu czerwoną kartkę i przyznał biegowe zwycięstwo miejscowym. Padł więc remis, więc wszystko miało rozstrzygnąć się w Grudziądzu.
Tam biało-zieloni musieli przynajmniej zdobyć bonus. Pierwszy termin wypadł na dzień następujący po emocjach opisanych w poprzednim akapicie. Wtedy wyglądało to dla częstochowian dobrze, ale mecz został przerwany, zanim mógł zostać zaliczony. Więc potrzebna była powtórka, a w niej GKM rozniósł w pył Włókniarzy. Wynik 60-30 mówi sam za siebie. Sezon Lwy skończyły więc bez play-offów, a to GKM cieszył się z historycznej fazy finałowej.
Kto zawiódł?
Warto rozpocząć od pozytywów. Na swoim poziomie pojechali Leon Madsen i Mads Hansen. Pierwszy był solidnym liderem, a drugi przewyższył oczekiwania. Przeciętnie możemy ocenić Kacpra Worynę, który na przestrzeni sezonu był zbyt labilny. Po sezonie 2024 kibice natomiast nie chcą już oglądać Mikkela Michelsena i Maksyma Drabika. Obaj rozczarowali najbardziej, choć mieli swoje momenty chwały. Wiemy, ze obaj nie znaleźli miejsca w składzie Włókniarza na następną kampanię. Podobnie jak Janusz Ślączka, który nie sprostał misji powierzonej mu przed sezonem.
We Włókniarzu tym razem będą miały mocniejsze roszady kadrowe. Oprócz wcześniej wspomnianych żużlowców, z Częstochową pożegna się długoletni lider – Leon Madsen. Chociaż nawet na niego sympatycy biało-zielonych za bardzo nie mogą już patrzeć. Zdobył się tylko na bardzo zdawkowe pożegnanie, co mocno zirytowało jasnogórską publikę. Do zespołu na pewno dołączy Jason Doyle. Reszta transferów jest niepewna, ale w kuluarach mówi się, że kevlary z lwem na piersi założą Piotr Pawlicki i Wiktor Lampart. Trener również jest publicznie nieznany, choć kandydatem na miejsce Ślączki wydaje się Sebastian Ułamek.


- Unia Leszno dokonała niemożliwego! Trener skomentował spektakularny powrót [Wideo]
- Żużel. Gwiazdy przyjadą do Ostrowa! Ujawniono pierwsze nazwiska na liście
- DMPJ. Wilki Krosno najlepsze w Lublinie! Świetny występ Pawełczaka
- Tauron SEC w Pardubicach. Znamy listę startową ostatniej rundy
- Polonia Bydgoszcz nie wytrzymała ciśnienia „Nie da się ukryć, że zaczęło się robić nerwowo”